Dyskutowaliśmy niemalże trzy i pół godziny w rozmównicy kapucyńskiego klasztoru przy Miodowej szukając właściwej formuły dla tego wydarzenia. Wyzwaniem głównym i celem naszych poszukiwań było połączenie dwóch z pozoru wykluczających się kierunków – prostoty i ubóstwa oraz rozmachu i spektakularności realizacji.
To napięcie musiało się zrodzić. Było oczywiste i konieczne. Niczym napięcie powierzchniowe wodę wewnątrz kwiatu unosiło nasze myśli ku górze w poszukiwaniu właściwego sensu i skutecznego sposobu, w jaki mógłby ów sens zostać najlepiej wyrażony.

Rozwiązanie leżało na linii faktu, że ubóstwo nie jest celem samym w sobie, ale jednym ze sposobów jego realizacji. A jeśli cel szczytny, powściągliwość traci rację bytu. Służąc sprawie wielkiej angażujemy poważne środki. Wiedząc dla Kogo przygotowujesz miejsce, nie obawiasz się wdrapywać na najwyższe piedestały, szczyty i świeczniki. Wiesz bowiem doskonale, że ten kto na ciebie spojrzy, dostrzeże światło o wiele silniejsze niż twoje. Nie musisz się więc obawiać, że będąc tak wysoko, rzucał będziesz dużo cienia.
Droga ze Szczytna do Brańska
Sobotnie wesele w Szczytnie skończyło się na ranem. W łóżkach wylądowaliśmy po piątej. Aby zdążyć na mszę w Brańsku na 12:00, wcześniej rozstawiając sprzęt na sali, mogliśmy sobie dać nie wiele ponad dwie godziny snu.
Na trasie, już za Łomżą, na odcinku, o którym Kurylewicz pisał muzykę, o jedną z masakrycznych dziur rozpruliśmy (totalnie!) oponę od przyczepy wiozącej sprzęt. Niedziela. Środek lasu. Nie mamy lewarka. Nie mamy klucza. Na szczęście jest koło zapasowe. Czekamy…

Po jakimś czasie udaje nam się zatrzymać przejeżdżający samochód. Kobieta. Ma lewarek. Ma klucz. Jesteśmy uratowani. Rozprute koło pozostaje przy drodze – na pamiątkę ekipie łatającej dziury i ku inspiracji kolejnych pokoleń kompozytorów polskich.
Dojeżdżamy na salę już po rozpoczęciu Mszy. Rozstawiamy sprzęt. Idziemy we frakach do Kościoła. To już końcówka. Piotr błogosławi. Ujmujący moment, gdy uśmiechając się nakłada dłonie na moją głowę. Na nowo rodzi się poczucie wspólnej misji.
Radość i głębia
Po mszy idziemy piechotą. Przez środek miasta. Piotr z przodu, z chlebem w dłoniach.
Chwilę potem gromkim „Alleluja” witamy się wszyscy nawzajem w progach sali. Piotr dzieli chleb. Biskup błogosławi posiłek. Jesteśmy w domu…
W takich chwilach, miejscach i gronie jak te siła i piękno Poloneza jawią się szczególnie. Zatańczyliśmy go na dworze zataczając figury wokół wielkiej fontanny.
Po godzinie zabawy byliśmy znów w Kościele adorując Najświętszy Sakrament wespół z Papieżem.
Waka Waka z Drużyną Robin Hood’a
Gdy szukałem inspiracji do układu tanecznego do piosenki „Waka Waka” natknąłem się na pewien filmik, przedstawiający tańczących go franciszkanów. Nie mogłem, po prostu nie mogłem sobie odmówić tej przyjemności, by zatańczyć go razem z dziewczynami i chłopakami z Drużyny Piotra! 🙂
Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu
Gdy na zakończenie późnym wieczorem rozmawialiśmy, Piotr powiedział, że było tak, jak miało być. Czułem, że zrobiliśmy wspólnie razem dobrą robotę, na oczach bez mała dwustu pięćdziesięciu gości przybliżając na moment ścieżki dwóch tak różnych stanów życia – tych, co świat opuszczają i tych, co z pasją się w niego angażują. Myślę, że to przybliżenie ubogaciło i jednych i drugich inspirując zarazem do coraz lepszego, mądrzejszego i piękniejszego życia.
Piotrze – dziękuję! Niech Ci Pan Bóg błogosławi!
– Sylwek, Wodzirej Double Wings